Widzę piasek, piasek wszędzie - "Buntowniczka z pustyni" A. Hamilton


Western brzmi jak totalna żenada, buntowanie się przeciw systemowi jak temat oklepany do bólu, a dżiny jakoś tak niby orientalnie, ale jednak w głowie tkwi obraz Aladyna i jego super magicznej lampy (hej ho przygodo).







Wszystkie te trzy elementy łączy „Buntownicza z pustyni” autorstwa Alwyn Hamilton i – uwaga, bo to jest hit – jest świetną książką. Co? Ale jak to? Pewnie te pytania tłuką się po Waszych głowach. Spieszę z odpowiedzią: ano tak to. Wciągnął mnie świat dziewczyny z pustynnego miasteczka, którą przeraża wizja szybkiego zamążpójścia, bycia matką 12 dzieci, zamartwiania się o to, czy jutro będzie miała co włożyć do gara. Marzy więc, by wyrwać się z rodzinnej miejscowości i odkłada każdy ciężko zarobiony grosz. Oczywiście jej plany, choć mają się ziścić, to w zupełnie inny sposób niż sobie wykoncypowała. Splot kilku (nie)fortunnych wydarzeń, pojawienie się pewnej osoby, a wreszcie bunt przeciw panującemu władcy, porywają Amani do działania. Och, tak bardzo chciałabym opowiadać dalej, ALE to już spojlery (smutek). Dlatego zachęcam koniecznie do sięgnięcia po tę powieść, bo czyta się z prędkością światła, bohaterowie są różnorodni (może Amani jest tak ciut za bardzo idealna, ale to główna bohaterka – trzeba jej wybaczyć, bo mimo wszystko fajna z niej babka), kilka zdarzeń jest może przewidywalnych, ale znowu inne wprowadzają w spory szok. Dodam tylko, że okładka jest bardzo ładna. Nie żeby to miało znaczenie, ale może przekonam tym jakąś okładkową srokę. Dla wielbicieli zwierząt powiem, że jest tam koń. Dla romantyków zaznaczę, że jest wątek romantyczny (tak właśnie, to się zgadza i najlepsze, że nie jest to niewinna miłość nastolatków, tylko dość płomienne uczucie hmm). A już odkładając żarty na bok (wszystko, co napisałam to prawda!), westernowe ujęcie tej książki jest odświeżające – stroje, miasto, strzelaniny przenoszą nas w ten inny świat. Buntowanie się przeciw systemowi, choć jest oklepanym tematem, tutaj jakoś tak pasuje i ma sens. A dżiny wcale nie wychodzą z lamp i nie spełniają życzeń, tylko są mocarnymi istotami o ciekawej historii i różnych mocach – w tym imponuje mi kreatywność autorki. Alwyn Hamilton stworzyła naprawdę pociągającą historię, w której wszystko pięknie do siebie pasuje, choć czasem się człowiek zdenerwuje nad lekkomyślnością bohaterów, zaśmieje z ich komentarzy, zaskoczy się rozwojem wypadków, a nawet uroni łzę. Ta książka rzeczywiście wywołuje gamę emocji i pewnie też dlatego – znów się powtórzę – warto po nią sięgnąć. Kiedy musiałam ją odłożyć, przypominając sobie, że trzeba jeszcze prócz czytania żyć, z niecierpliwością czekałam aż do niej wrócę.

    Mam nadzieję, że mój entuzjazm nad „Buntowniczką z pustyni” jeszcze Was nie zabił, ale nie umiem wymyślić żadnej wady, obciążającej śmiertelnie tę powieść. Nawet dodam więcej – jest dobra dla każdego. Okej, jest wątek romantyczny, co niby przemawia bardziej do kobiet, ale jest też strzelanie i masa innych przepotężnych akcji, gdyby tak jakiś mężczyzna się pokusił po sięgnięcie. Wiekowo już niekoniecznie każdemu się spodoba, ale ustalmy górną granicę gdzieś przed 30 rokiem życia (czyli jeszcze nieźle). Chłopcy i dziewczęta, czujcie się zachęceni do przeczytania „Buntowniczki z pustyni” i na koniec dobra rada z głębi mego życzliwego serca – kupcie lub wypożyczcie  od razu całą trylogię. Zrozumiecie. Nie musicie dziękować.

Komentarze