Ratując Wielkanoc - "Player One" E. Cline

Źródło: LubimyCzytać.pl

Wyczerpanie zasobów ropy, rozregulowanie klimatu, a także przeludnienie. Większość problemów, które są dla nas spiskowymi teoriami, jest codziennością  ludzi w 2045 roku. Jedyną ucieczką od przytłaczających problemów jest OASIS – wirtualna symulacja, która zastępuje prawdziwe życie. Kiedy umiera twórca wirtualnego światka, powstaje zamieszanie wokół jego testamentu. Okazuje się bowiem, że nie zapisał on swojej fortuny jakiejś konkretnej osobie. Majątek Jamesa Hallidaya ma odziedziczyć znalazca jego easter egg’a…

Na potrzeby recenzji zapytałam naszego blogowego grafika, czy jest w stanie zgadnąć co czytam, po jednym z terminów zastosowanych w książce. Hasło brzmiało „wielkanocne jajo” (to nabiera sensu, gdy zostaje przetłumaczone na angielski), a pierwsze skojarzenie naszego grafika, to osoba o pstrokatych włosach. Można się śmiać i twierdzić, że grafik niekoniecznie musi znać się na grach, jednak nawet osoba zaznajomiona z tematem ma z tym problem (po obejrzeniu trailera filmu sama nie wiedziałam o co chodzi).

Takich przykładów jest więcej – Gracz kontra Gracz GkG (Player vs Player PvP),  Postacie nie-gracze PNG (Non - playable character NPC), przy czym każdy z terminów został przetłumaczony, poza irl (in real life), które już zostało wyjaśnione w przypisach.

Być może ze względu na liczbę graczy w Meksyku (a także język oryginału), nie było potrzeby objaśniania dość oczywistych terminów (szczególnie że zostały one wyjaśnione w treści), jednak przez to pojawiła się zagwozdka dla polskich tłumaczy. Jakiekolwiek dodatkowe przypisy zniszczą wygląd książki, a przy oryginalnym (i prawidłowym) nazewnictwie – czytelnik nie zrozumie o co chodzi.

Tak więc w całej książce mamy polskie odpowiedniki oryginalnych terminów (oprócz nieszczęsnego irl), z których tylko jeden można przeboleć. Wielkanocne jajo – bo o nim/tym mowa, ma swoje bardzo dobre uzasadnienie dla później powstałych nazw własnych – jajogłowi , jajotorrent (który swoją drogą powinien być w liczbie mnogiej), a co więcej, oryginalny termin pojawił się w przypisach.

Bardzo istotną częścią powieści (a nawet najważniejszą) jest powrót do kultury lat 80. Pierwszy raz widzę coś takiego, a dobitnie świadczy to o „wyczerpaniu” wzorców i konieczność powrotu do przeszłości. Dla osób starszych odnajdywanie owych nawiązań może być prawdziwą uciechą, jednak osoby młodsze mogą uznać to za nużące, a z wymienionych nazwisk, zespołów i tytułów kojarzyć jedynie reżysera filmu (ja osobiście kojarzę jeszcze RPG, D&D i Monthy Pythona, ale ciężko mnie zaliczyć do typowych przedstawicieli młodzieży).

Największą wadą tej powieści są postacie, a w szczególności Art3mis. Jeśli ktoś zna termin Mary Sue – moje gratulacje, to (między innymi) ona, jeśli nie – główna bohaterka  poprzez swój wygląd i wpisy kreuje się na osobę racjonalną, chłodną i ironiczną, natomiast „na żywo” jest gadatliwa, głupiutka i zawsze wszystko jej się udaje.

Cała  reszta jest (o ironio) idealna. Główny bohater to geniusz informatyczny i techniczny (a przy okazji self-insert autora), pochodzi ze złego środowiska i ma BARDZO cięte riposty, Art3mis ma drobny defekt w wyglądzie (królestwo gdyby jeździła na wózku), ale poza tym jest świetna, Daito i Shoto (swoją drogą, czemu nie było ich więcej) są przywiązani do kultury (tyle). Spod tego schematu wyłamuję się Aech, jednak jego wada jest oczywiście uzasadniona (złe i niedobre środowisko).
Fabuła posiada wprawdzie kilka drobnych błędów, jednak nie odbierają one przyjemności z czytania. W większości. Zakończenie jest… jasno dające do zrozumienia, że autor nie miał pomysłu. Fachowo można nazwać to Deusem ex Machiną, a mniej fachowo – zawsze gdy pisarz nie wie jak zakończyć bitwę/akcję, na scenę wkracza Dumbledore/Gandalf/Aslan i kończy wszystko (na zasadzie „bo tak”). To rozwiązanie… jest złe. Bohaterowie powinni sami podjąć wyzwanie, zawalczyć ze swoimi słabościami, a nie przyzywać miejscowego OPa (overpower, wszechmocny, omnipotencjalny), co mogli by już zrobić na początku (nawet jeśli OP przychodzi sam, zauważcie, że na początku też może).

Podsumowując 4/10
"Player one” jest książką bardzo przeciętną. Kogoś mogą ucieszyć nawiązania i kultura, jednak… Brakuje tam “opinii” o niej. Całość jest wypluwaniem przez bohaterów internetowych definicji (swoją drogą, zapamiętanie tego wszystkiego byłoby niemożliwe), a jedynie z początku bohaterowie kłócą się, czy “Zaklęta w sokoła” jest fajnym filmem. Cała kultura lat 80 jest przedstawiona jako wspaniała i idealna, niemalże utopijna (a miałam mówić o antyutopii…). W dodatku wszędzie są krótkie notatki z Wikipedii (gdy mowa o rzeczach przeszłych), acontrario opis gry w Pac-mana zajmuje dwie strony. (to wygląda tak, jakby autor chciał pochwalić się wiedzą).

Mogę tak wymieniać jeszcze długo: bohater self-insert (uosobienie autora, które ma pokazać go w jak najlepszym świetle), źli bez motywacji (przy okazji robienia researchu usłyszałam, że ktoś napisał fanfick uzasadniający to, który autor potem dodawał do wydań oryginalnych), jednak głównym zarzutem w stronę tej książki jest jej rzekoma “reprezentatywność”. Powieść obrazująca wszystkich geeków, jednak większość geeków zarzuca jej powielanie krzywdzących stereotypów. Bohater który poza komputerem nie ma życia, masturbuje się i stara się to uzasadnić, a niemal całego jego zajęcia w wolnym czasie to lata 80 (filmy, seriale, autor wspomina też o książkach, ale nie widzimy tego w trakcie akcji).

Jednakże w porównaniu do większości debiutów, ten nie wydaje się być taki sam w sobie zły. Bywały powieści gorsze (które już debiutanckie nie były), a “Player one” mógłby zyskać lepszą opinię, gdyby nie był stawiany na piedestale jako wzór wszelkich cnót i prawdziwych wzorów. Negatywne opinie z pewnością by powstały, jednak ze względu na błędy “wewnętrzne”, a nie kreowanie stereotypowego obrazu geeka i przedstawianie go jako tego właściwego.

Komentarze